Zaginiony, 128-my rozdział „Kociej kołyski” Vonneguta ;-)

W zakończeniu Kociej kołyski Kurta Vonneguta brakuje pewnej sceny. Wyobrażam ją sobie następująco (bohaterowie tej sceny zostali wprowadzeni przeze mnie; nie mieszkają w San Lorenzo i nic nie wiedzą o wypadkach do jakich doszło na wyspie).

John Smith, geniusz zajmujący się czystą matematyką wraca swoim cadillakiem do domu. Tweedowa marynarka leży na tylnym siedzeniu, górne guziki koszuli ma rozpięte, przez uchylone okno wpada do środka lekki powiew powietrza. Ciężkie okulary zsunęły się Johnowi ku czubkowi nosa, lecz w tej chwili – wyjątkowo – nie przeszkadza mu ich niesubordynacja. John jest z siebie zadowolony. Dziś udowodnił, że istnieje możliwość przeprowadzenia łańcucha reakcji fizycznych dających większą niszczycielską moc, niż moc bomby wodorowej. Teraz fizycy mogą brać się do pracy. I pomyśleć, że bez niego, bez liczb tańczących w rytm jego toku myślenia, błądziliby wciąż jak dzieci w ciemności! Cieszy go ta wyższość. Zadowolony wybija palcami radosną melodię o kierownicę. W uszach wciąż słyszy głos prezydenta. Zadzwonił, nim John wyszedł z pracy. Obietnica nowej broni podekscytowała go i uszczęśliwiła. W końcu mógł pomyśleć o czymś innym niż słabe wyniki w sondażach. A to wszystko dzięki Johnowi!

Cadillac skręca z głównej drogi i wjeżdża w osiedle jednakowych domków jednorodzinnych. Johnowi nigdy nie przeszkadzała ta komunistyczna jednakowość kapitalistycznej klasy średniej. Wiedział przecież, że w tych jednakowych domach mieszkają różni ludzie. Prawie wszyscy są głupi, ale jest wśród nich kilka inteligentnych jednostek, ze dwie wybitne, no i on – matematyczny kompozytor, liczbowy demiurg, geniusz. Na osiedlu jest cicho, ciszej niż zwykle. John dostrzega kilka osób w oknach mijanych domków. Stoją bez ruchu, jakby czegoś się przestraszyli. Wjeżdża na podjazd, gasi samochód. Po chwili wchodzi do domu. Stojąc w korytarzu woła żonę: Penny! Penny! Penny nie odpowiada. John nie widzi w tym nic dziwnego. Zwykle przecież przemyka po cichu do łazienki, a potem do gabinetu. Przywitanie w drzwiach nie stanowi w ich rodzinie rytuału. Dziś ma jednak dobry humor, chce zobaczyć żonę.

Zagląda do kuchni. Penny stoi przy zlewie. Nie rusza się. Wygląda jak kamień, jak zahipnotyzowana, zaklęta. Obok niej stoją dzieci. Ich ręce sięgają wysoko do odsłoniętych ramion matki, na gładkich twarzach wyryły się rysy przerażenia. Dzieci są tak samo nieruchome, nieżywe. Woda również zmieniła stan skupienia. Z kranu zwisa sopel lodu. W ułamku sekundy John układa w swojej głowie przyczynowo-skutkowy ciąg zdarzeń. Coś spowodowało, że woda w kranie zmieniła się w lód. Przy zetknięciu z nią woda w ciele człowieka również zmieniła się w lód. To samo stało się z dziećmi, które dotknęły matki. Proces musiał postępować błyskawicznie. Cała rodzina zamieniła się w posągi w przeciągu chwili. Świadczy o tym fakt, że dzieci nie zdążyły nawet odsunąć dłoni od ciała matki. W głowie Johna ten krótki łańcuch rozbudowuje się błyskawicznie i ogarnia całe osiedle, miasto, kraj. Widzi oczyma wyobraźni, jak struktura cząstek wody gęstnieje na całym świecie, jak życie zastyga, zamarza, choć przecież nie powinno, nie w takiej temperaturze.

Fascynujące!krzyczy John, gdy jego umysł kończy szkicować obraz zlodowaciałej Ziemi. Siada teraz przy kuchennym stole, by pomyśleć o przyczynie tak niezwykłego zjawiska. Jego umysł dostrzega ją już w oddali, przybliża jej ponętne kształty, oświetla jej piękno. Przyczyna, tak, Przyczyna – jedyna kobieta, którą naprawdę kochał. John pisze szybko w swoim notesie. Fascynujące! – powtarza. – Że też wcześniej o tym nie pomyślałem! Po raz pierwszy czuje wdzięczność do żony i dzieci. W końcu okazali się być dla niego inspiracją. Przez chwilę dekoncentracji spogląda na nich z odrobiną ciepła w spojrzeniu. Otrząsa się jednak szybko i wraca do swoich kartek. Fascynujące! – mruczy pod nosem.

Po rozwiązaniu wszystkich problemów teoretycznych, po zrozumieniu zagadki śmiercionośnego lodu postanawia udać się do Szwecji i przyznać sobie nagrodę Nobla z fizyki. Musi zrobić to sam, bo pewnie członkowie Komitetu już nie żyją. Nie wie jeszcze jak dotrze do Szwecji, ale teraz głowę zaprząta mu inny problem. Otóż, po wyciągnięciu z szafy biurka szkicu przemówienia, które od lat przygotowywał, stwierdza, że pierwsze zdanie straciło sens. Czcigodni Państwo, Wasza Królewska Wysokość, Dostojni Goście, Szanowni Członkowie Norweskiego Komitetu Noblowskiego, Obywatele Świata… Adresaci tej mowy są już pewnie martwi. Mówienie do nich jest nielogiczne! John przekreśla tę linijkę i zapisuje coś innego tuż nad nią. Podnosi długopis, przygląda się temu co napisał. Przykłada go z powrotem do kartki, waha się przez moment, po czym podnosi długopis ponownie i chowa do kieszeni. Tak jest dobrze. Świeży atrament na górze kartki układa się w radosne pozdrowienie: Drogi Johnie!

10 myśli na temat “Zaginiony, 128-my rozdział „Kociej kołyski” Vonneguta ;-)

  1. jest jeszcze świat równoległy, alternatywny. Mnogość ich. Nic się nigdy kończy, bo się nigdy nie zaczęło.
    Ot, pokłosie lektury R. Anton Wilsona. Polecam.

    1. Mi się czasem wyobraża, że Polska wygrywa Mistrzostwa Europy w 2012 roku, ale że nagle życie okazuje się mniej skomplikowane niż jest w rzeczywistości, ale kto by w to uwierzył? Koniec świata przynajmniej naprawdę jest możliwy. Oczywiście chętnie oddam napisanie 129-ego rozdziału komuś innemu, kto ma jakiś dobry pomysł. Natalio? ;-)

      1. Pozwól, że najpierw zaznajomię się z całą książką. Wpadnę może między wierszami na jakiś pomysł, a później pomyślę :)

Dodaj odpowiedź do Natalia K. Anuluj pisanie odpowiedzi