Czeski żart

Kiedy – zaraz po wejściu do pociągu w Kempen – otworzyłem na pierwszej stronie tekstu Zrób sobie raj Mariusza Szczygła, nie sądziłem, że kilka godzin później, przed dworcem głównym w Thorn, będę marzył o jeszcze jednej (siódmej) godzinie w pociągu, żeby doczytać do końca. Pociąg, niestety, dojechał punktualnie i musiałem przerwać lekturę. Cholerne PKP!

Szczygieł w Zrób sobie raj porusza ważkie tematy: niezależności (twórczej i życiowej), niezłomności (wobec komunistycznego reżimu), pamięci (o interwencji wojsk Układu Warszawskiego w 1968 roku), odwagi (np. gdy mowa o Czechach, którzy przyznają się swoim rodzicom, że są katolikami) i przemijania. Porusza również tematy święte, gdy pisze o sporcie. Sporo miejsca poświęca także Bogu oraz konfrontacji perspektywy polsko-katolickiej z wizją czesko-ateistyczną. Ponadto omawia kwestie zmian obyczajów w odniesieniu do obrzędów związanych ze śmiercią (Czesi nie tylko nie przepadają za urządzaniem pogrzebów, ale nawet nie odbierają prochów swoich bliskich z krematoriów). Pewnie ze względu na tematykę wielkiego kalibru, czyta się tę książkę bardzo lekko i przyjemnie.

O dwóch sprawach, ważnych z perspektywy książki, z reguły nie bloguję. Mam na myśli katolicyzm i Polaków. O katolicyzmie nie piszę, bo już się z tą przypadłością uporałem. Nie, żeby całkowicie. Świadom jestem, że – ze względu na jego wszędobylskość w naszej kulturze – katolicyzm jest jak wóda, tudzież jak rak. Alkoholik zawsze będzie alkoholikiem. Osoba chora na raka zawsze będzie musiała obawiać się nawrotu. Człowiek żyjący w katolickiej rodzinie zawsze 24 grudnia będzie terroryzowany tradycyjnymi potrawami i wspólną kolacją. Nic dziwnego, że żaden zbłąkany wędrowiec jeszcze nigdy do nas nie zawitał.

Przy okazji, skoro o katolicyzmie mowa, zabawny fragment z książki, kiedy to Mariusz Szczygieł pojechał do Czech, by przyglądać się, jak Czesi reagują na wizytę Benedykta XVI:

Kasjerka w średnim wieku, w przyjaznej teraz pasażerowi przestrzeni, mówi, że na pewno będę zadowolony, bo wolnych miejsc do Brna jest mnóstwo.
– Jak to mnóstwo? – nie dowierzam.
– A dlaczego miałoby nie być?
– No, a Ojciec Święty?
– Zwariować dla papieża? No nie. Chociaż ja to nawet chętnie bym z panem tam pojechała, mimo że nie jestem wierząca.
– Widzi pani, jednak święta osoba przyciąga.
– Nieee, chodzi o to, żeby nie siedzieć w pracy. Człowiek w życiu machał chorągiewką różnym potworom, to może i papieżowi (s. 154)

Druga sprawa to Polacy. O Polakach nie piszę, bo lubię Polaków, a lubić Polaków to jak pierdzieć w towarzystwie – nie wypada. Więc nie pierdzę. (Ja naprawdę lubię Polaków. Nie lubię tylko tych Polaków, którzy nie czytają książek, plują na chodniki, piją wódkę, są nieuprzejmi, słuchają techno oraz tych, którzy swoją wiedzę o świecie czerpią z Faktów TVN i wydaje im się, że są dzięki temu politologami. Cała reszta Polaków jest naprawdę super). Ale skoro już o nas mowa, to taki fragmencik:

Trzeba pamiętać, że kiedy Czesi w listopadzie 1989 roku na placu Wacława z radości, że upadła komuna, dzwonili kluczami, Polacy w czerwcu 1989 roku – bo u nas upadła wcześniej – w ogóle tego wspólnie nie przeżywali. Nie było żadnej wspólnoty wokół szczęścia, że ta okropna Polska Rzeczpospolita Ludowa się skończyła. Żadnej wyrażonej radości. Polacy umieją się jednoczyć, ale wokół nieszczęścia (s. 195).

Choć z perspektywy czasu widać wyraźnie, że wielu ludzi nie miało się wtedy z czego cieszyć (wystarczy porównać emerytury SB-ków z emeryturami zwykłych ludzi, czy z emeryturami ofiar SB-ków), to faktycznie wtedy, przez chwilę, można było, jakoś tak… no, nie wiem co (…czy my mamy jakiś narodowy sposób wyrażania zbiorowej radości?).

Uf, ale dosyć już o Polakach. Szczygieł i tak przemycił nas do tej książki aż nadto, co mi o tyle nie odpowiada, że do czytania książek o Czechach podchodzę w dosyć specyficzny sposób: jakbym czytał książki o krasnoludkach, czy o Wielkiej Stopie. Dlatego ta obecność Polaków, do bólu realnych, psuje trochę klimat książki o kraju, który – choć byłem tam kilkakrotnie – uważam za mistyfikację. I, po raz kolejny, Mariusz Szczygieł udanie dołożył swoje dwie korony czeskie do tej mistyfikacji. Polecam.

Szczygieł, Mariusz. 2011. Zrób sobie raj, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne.

6 myśli na temat “Czeski żart

  1. Och, terororyzm świąteczny. Znów te separatystyczne i fundamentalistyczne pierogi. Doprawdy straszne… Czy trzeba tak wchodzić w tył Michnikowi?

    1. Hola, hola, proszę mnie do jednego worka z Michnikiem nie wrzucać. Ja swój stosunek do katolicyzmu wypracowałem sobie na długo przed zapoznaniem się z linią GazWybu. Wkurza mnie to, że Michnik ma monopol na krytykę Polaków i katolicyzmu. I dlatego o tym nie piszę, bo w kilku punktach myślę podobnie, choć od Michnika niezależnie. Z całą pewnością nie chcę być rycerzem michnikowskiego jasnogrodu przeciw katolickiemu ciemnogrodowi. Ale nie chcę też być obrońcą katolików, którzy nie potrafią się z siebie śmiać.
      O tym, że na Kościół patrzę wielowymiarowo, może wynikać np. z tego wpisu: https://wojtekwalczak.wordpress.com/2011/02/10/paracelsus-nie-kasa-o-dwoch-fundamentalizmach/
      Poza tym, starałem się utrzymać wpis w poetyce książki. Jak przeczytasz, to zobaczysz, że to pasuje do klimatu (o czym zresztą świadczy fragment o BXVI).

      PS. Cynka dostałeś o tym wpisie, czy mnie czytasz? :>

    1. Laurita, książka jest u mnie w Toruniu i oczywiście jest do Twojej dyspozycji, tylko jest jeden problem. W sobotę wyjeżdżamy na miesiąc i może być problem z przekazaniem jej Tobie jutro, bo my mamy przedwyjazdowy młyn. Jakiś pomysł jak to zrobić? :)

Dodaj komentarz