***

Zaczęło się pewnie od przygód Pana Samochodzika i Kapitana Nemo. Dziś patrzę sceptycznie na tę fascynację samotnymi facetami poruszającymi się dziwnymi pojazdami na- i pod-wodnymi, ale wtedy liczyła się tylko tajemnica i niebezpieczeństwo. Później były powieści detektywistyczne: Sherlock Holmes, Hercule Poirot i inni. Po opanowaniu wszystkiego, co detektyw wiedzieć powinien, byłem jednak zrozpaczony, bo w mojej okolicy nie dochodziło do żadnych tajemniczych morderstw ani zuchwałych kradzieży, nie miałem więc co robić. Szukałem dalej: John Grisham, Erich Segal, Stephen King. Przeczytałem dziesiątki tych książek i doszedłem do wniosku, że one donikąd nie prowadzą. Przed każdą z nich i po każdej z nich byłem tym samym człowiekiem. Czytałem też w tamtych czasach tak szmirowate rzeczy jak ero-horrory Grahama Mastertona. To już nie była stagnacja, tylko raczej – równia pochyła. Czułem jednak podskórnie, że literatura musi być czymś więcej.

Pewnego dnia, będąc już w liceum, ściągnąłem z półki Heban Ryszarda Kapuścińskiego i tak zaczęła się długa przygoda z reportażem, literaturą podróżniczą, eseistyką, wspomnieniami, książkami biograficznymi i popularnonaukowymi. W efekcie stałem się człowiekiem literatury faktu. Te literackie ścieżki znam najlepiej. Powieści, owszem, czytuję, ale mało systematycznie, bez wielkiego planu.

Nie wspomniałem jeszcze o diarystyce. Sam wcześnie zacząłem prowadzić dziennik. Treść pierwszego, nazwanego przeze mnie szumnie Dziennikiem pokładowym jest źródłem niekończących się szyderstw pod moim adresem ze strony P. Gdy tylko wyłoni się on z szafy lub kartonu przy porządkach albo przeprowadzkach – mamy niezły ubaw. Pewnego razu, chyba świeżo po skończeniu liceum, wpadł mi w ręce Dziennik pisany nocą Herlinga-Grudzińskiego. Podobał mi się ten tytuł. Wyobrażałem sobie wtedy z całą ostrością, z jaką w przyszłość spogląda świeżo upieczony maturzysta, że w dzień mógłbym wieść JAKIEŚ życie, a w nocy siadałbym w fotelu, otaczał się papierosową mgłą i aurą mocnego trunku, i wyciągał esencję z tego, co przeżyłem. Po przeczytaniu kilkunastu stron z dziennika Herlinga-Grudzińskiego wiedziałem już, że lepiej będzie skupić się na czytaniu. Dziennik pisany nocą stanowił dla mnie wrota do środowiska paryskiej Kultury.

Jeśli czyta się listy, dzienniki, eseje – każda książka jest pełna odniesień do innych literackich tropów. Wychodząc od Kapuścińskiego i Herlinga-Grudzińskiego mógłbym rozrysować olbrzymi graf zależności (kto kogo czytał) między większością autorów, z którymi spędziłem najwięcej czasu. Robiłem nawet takie grafy w moich dawnych zeszytach lektur. Liczba potencjalnych, czekających na zbadanie odnóg tego grafu jest tak wielka, że jestem spokojny. Nigdy nie będę sam, nigdy nie będę się nudził.

Od podstawówki czytałem też sporo książek technicznych, zwłaszcza dotyczących programowania. Z kolei w ciągu ostatnich dwóch lat odkrywałem piękno w prostocie matematyki. Po pracy zaglądałem do algebry liniowej, rachunku różniczkowego i całkowego, czy teorii prawdopodobieństwa. Literatura przez wielkie „L” zeszła na dalszy plan, choć ostatnio powrót w tym kierunku napędzają eksploracje warszawskie.

Kilka miesięcy temu gdzieś na blogu ktoś spytał, według jakiego klucza dobieram lektury. Odpowiedziałbym tak: poszukiwania trwały długo, lądowałem nawet na manowcach ero-horrorów, ale ostatecznie znalazłem swoje tropy. Aby pójść moim śladem wystarczy zajrzeć do Herlinga-Grudzińskiego albo Ryszarda Kapuścińskiego (w tym celu głównie Lapidaria) i iść przed siebie. Odciski moich stóp będą na co drugim zakręcie.

6 myśli na temat “***

  1. Tą osobą pytającą byłam ja. Chyba, że ktoś/ia jeszcze. Nie czytałam dużo od początku mojej biografii. A raczej, dzisiaj tak to widzę. Pewnie to jest przefiltrowane przez dzisiejsze doświadczenia i natężenia czytania (nie chodzi o ilość, albo: nie tylko o nią, ale także o jakość). Gdy zaczęłam czytać, przeszłam różne etapy i mody, natknąwszy się na różne humbugi. Zauroczona byłam biografiami, diariuszami etc, ale teraz przeszło mi. Im dłużej żyję, tym jestem bardziej krytyczna, i więcej widzę. Przeszłam też przez powieści, ale nie zagrzałam tam miejsca na dłużej. Nie wiem dlaczego, ale przez długi czas mojego młodzieńczego czytania, byłam przekonana (tak to pamiętam) że świat książek to: beletrystyka,no może reportaże z odległych krain (Pieprz i wanilia zrobiło swoje) i poezja. Może przez/ dzięki edukacji szkolnej? W moim domu czytało się też Szklarskiego. Pamiętam, że pierwszy tom zrobił na mnie ogromne wrażenie. Tak zresztą jak wspomniany przez Ciebie Herling -Grudziński.
    Nie pozjadałam wszystkich rozumów, i jak przybywało przeczytanej cel_u_lozy stałam się bardziej krytyczna w stosunku do literatury faktu, i biografii, chyba za sprawą tej drugiej bo gdy poznawałam losy konkretnych ludzi widziałam stronniczość napisanych książek. Nigdy nie pociągały mnie horrory, nie rozumiem, fenomenu Kinga, romansów etc. Chociaż tak, przeczytałam (a raczej wysłuchałam) którąś z powieści Grocholi. Nie uważam,by to był powód ani do wstydu, ani do chwalenia. Co do książek naukowych także radzę kojący sceptycyzm, z niegasnącą chęcią ciekawości. Oczywiście, że czytam różne książki, nie zaprzestałam, tylko ostrożniej, czy też bardziej świadomie dobieram lekturę.
    Bodaj Herbert powiedział, że jedna książka prowadzi do drugiej. A u mnie było trochę inaczej, mnie do książek prowadzili ludzie. Potem nauczyłam się wybierać (chociaż nadal trafia się od czasu do czasu jakiś humbug, albo ulegnięcie modzie, to nie tak często jak dawniej). Zawsze lubiłam dzielić się przeczytanymi lekturami, bądź wrażeniami z tychże. Książki użyczałam, do czasu poniesienia wielkich strat w tym zakresie, lecz porozmawiać mogę. I robię to z przyjemnością.
    Jak robię przegląd biblioteczki to widzę, że z niektórych książek wyrosłam. Raz zdarzyła mi się taka sytuacja.Wymagająca przeorganizowania i jest ok. Czy ostatnia? Nie wiem, wiem, za to, że jeśli już coś kupuję (co zdarza się niezmiernie rzadko) to bardzo ostrożnie (książki są drogie). Poza tym, trzeba czasu by nawiązać dialog z tekstem, no i miejsce też jest ważne. Nie każda książka jest warta przeczytania, ale uważam, że jeśli chce nam się pomyśleć, możemy wiele się nauczyć, począwszy od warstwy merytorycznej/ tekstowej, poprzez nasz osobisty sposób nabywania książek, albo nie uczyć się niczego. Nie ma takiego przymusu, i nie chodzi o dorobienie ideologii.
    Zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia. Co zostanie, i ile zostanie z dzisiaj prowadzonych blogów, gdzie obok rzeczy wartościowych, jest wiele śmieci, chwilowych książek, którymi ludzie się zachwycają, ale z drugiej strony, to mój osąd, a może być też tak, i oby tak było, że przeczytanie jednej książki prowadzi do drugiej. I o ile tak się dzieje, to jestem za, i nie jest to czas stracony. Nawet jak ktoś/ia czyta rzeczy, które oceniam nisko. Niepokoi mnie jeden aspekt, kiedy ci ludzie stają się najpierw popularni, a potem ekspertami/ ekspertkami.
    Prowadzisz jeszcze dziennik?
    Pozdrawiam.

    1. Z naszych blogów nie zostanie nic, gdy tylko wordpress trafi tam, gdzie w końcu trafia każde oprogramowanie :) Zasada Pareto już nie obowiązuje. Teraz mamy raczej nie zasadę 80/20, lecz 99/1. Nierówności jak w stanie posiadania. Przy tym tempie wytwarzania tekstów kompletnie niezauważone przechodzą już nie tylko wytwory humanistyki, ale też innych dyscyplin wiedzy. Jedyne co z tego pozostanie, to przykra konieczność pogodzenia się prawie wszystkich nas z tym, że nasz głos zginął w olbrzymim chórze, czy może raczej we wszech-kakofonii. Ale to nic złego, przynajmniej tak długo, jak zdajemy sobie z tego sprawę.

      Co do prowadzenia dziennika – to raczej sporadycznik. Ale notatnik zawsze mam w pogotowiu, gdyby pojawiło się coś, co trzeba zapisać.

      1. Mam nadzieję, że z mojego jednak coś zostanie… Może to egoizm, może nie. Wydaje mi się, że jednak to drugie. Jak tylko skończę (a dopiero co zaczęłam) „Białą gorączkę” gdzieś, kiedyś w tak zwanym czasie wolnym wezmę się za dziennik 1954. Możemy podyskutować wtedy o książce. Ale to są plany, a nie wiadomo jak będzie. Moje plany czytelnicze od jakiegoś czasu żyją własnym życiem. Co Ci daje prowadzenie sporadycznika? Jeśli można wiedzieć.

        1. Dziennik 1954 koniecznie, koniecznie.

          A co do notatek odręcznych: to między innymi kwestia prywatności. Ale zauważyłem też, że na papierze odnotowuję chociażby podróże. Niby nie jest to najprywatniejsza sprawa na świecie, ale tutaj prawie się ten temat nie pojawia. Poza tym, notatnik to próby, tutaj wrzucam raczej tylko kawałki jakoś skończone. Muszę się kiedyś pobawić w „znajdź pięć różnic” ;-)

Dodaj komentarz