Gdzie się podział protestancki establishment?

David Rockefeller, najstarszy żyjący członek rodu i ostatni żyjący wnuk Johna D. Rockefellera, obchodził w ubiegłym roku setne urodziny. Można powiedzieć, że pospieszył się z publikacją wspomnień, bo wydał je już w 2002 roku. W recenzji z New York Timesa pojawia się wątek zaniknięcia w latach 60. XX wieku protestanckiego establishmentu, który przez 200 lat budował potęgę Stanów Zjednoczonych:

For 200 years a certain sort of people with a certain culture occupied the commanding heights of American society. Then suddenly sometime around the 1960’s . . . poof! . . . they were gone. Within a historical instant most of the power networks, codes of conduct and institutions the Protestant Establishment had built were eliminated or transformed beyond recognition. And the amazing thing is that its members didn’t even put up a fight (NYTimes, p. 2).

Ze wspomnień Davida Rockefellera wynika, że to kwestia rewolucji obyczajowej lat 60. Establishment nie walczył, bo członkowie elit, łącznie z młodszymi Rockefellerami poddali się nowym trendom, co jednocześnie oznaczało poważny cios w klasę społeczną, do której należeli. W zasadzie popełnili klasowe samobójstwo. Czy kolorowe lata 60. tłumaczą cały ten rozpad protestanckiego etosu? Nie jestem przekonany.

Organiczny Człowiek 1.0 – recenzja

Jestem w takim wieku, że moje koleżanki i koledzy są obecnie u szczytu rozważań dotyczących posiadania potomstwa. Biorąc pod uwagę, że wcześniej rozważaliśmy przede wszystkim posiadanie rozmaitego rodzaju urządzeń, postanowiłem wpisać ten dylemat w znany nam format recenzji różnego rodzaju sprzętu. Co się okazało? Poniżej przedstawiam plusy i minusy posiadania Organicznego Człowieka 1.0 (sam nie posiadam – piszę na podstawie zewnętrznych obserwacji).

Minusy:

  • długi czas dostawy – średnio 9 miesięcy! Dostawa odbywa się w technologii Ciąża 1.0. Technologia jest przestarzała i ewidentnie w wersji beta. Nie ma jeszcze wersji dla mężczyzn, a wersja dla kobiet zawiera liczne błędy (podczas korzystania z Ciąży 1.0 kobiety mają trudności z odróżnieniem śledzia w śmietanie od śledzia z bitą śmietaną). Poza tym, produktu nie należy odpakowywać w domu, więc wszyscy, którzy lubią celebrować wyciąganie sprzętu z pudełka – w tym wypadku muszą pozwolić wykonać tę robotę technikom.
  • wysoka energochłonność – urządzenie to pochłania olbrzymie zasoby energii. W czasie dostawy korzysta z kabla zasilającego w technologii Pępowina 1.0, a później zasilane jest samodzielnie. Niby mamy możliwość korzystania ze stacji dokującej w technologii Mleko z Piersi 1.0, ale psuje się ona po jakimś czasie. Od tego czasu urządzenie należy ładować kilka razy dziennie!
  • niedopracowana technologia zarządzania energią – przywykliśmy do załadowywania lub wymiany zużytych baterii w naszych laptopach, tabletach i smartfonach. Organiczny Człowiek 1.0 działa jednak w technologii Przemiana Materii 1.0 i – przez zaprojektowane w tym celu otwory w obudowie – usuwa produkty uboczne przetwarzania energii. Problem polega na tym, że urządzenie trzymane jest zwykle w pokrowcu, więc pokrowiec kilka razy dziennie ulega zabrudzeniu. Wpływa to negatywnie na user experience.
  • powolny proces konfiguracji i programowania urządzenia – system operacyjny urządzenia to Mózg 1.0. Dawno nie widzieliście takiego badziewia. Wszystko musicie skonfigurować sami, zajmuje to pół życia i w każdej chwili każde ustawienie zupełnie bez powodu może się zmienić (szczególnie, gdy oddajecie urządzenie do serwisu działającego w technologii Szkoła 1.0). W początkowej fazie korzystania z systemu najbardziej podstawowe komendy trzeba wykonywać setki razy dziennie, przeważnie bez rezultatu. Kiedy już system zostanie skonfigurowany, staje się tak skomplikowany, że przestajecie wiedzieć, co się w nim tak naprawdę dzieje i tracicie nad nim kontrolę. Technologia ta jest tak niedopracowana, że nie spełnia w zasadzie żadnych norm ISO z zakresu jakości użytkowej.
  • trudne do przewidzenia detale designu – niestety, proces produkcji urządzenia jest wadliwy do tego stopnia, że każdy egzemplarz wygląda inaczej. W pewnym sensie zamawiamy więc kota w worku. Dlatego, jeśli jesteście estetami i macie konkretne wyobrażenia co do tego, jak wasze urządzenie powinno wyglądać – musicie nastawić się na niespodzianki.
  • wysokie koszty dodatkowe – urządzenie dostarczane jest w najbardziej okrojonej postaci. Dlatego praca z nim wymaga zakupienia wielu dodatkowych akcesoriów. Na szczęście można korzystać z tanich zamienników i z akcesoriów wykorzystywanych wcześniej przez inne urządzenia.
  • wysoka awaryjność – programy antywirusowe Organicznego Człowieka 1.0 wołają o pomstę do nieba. Urządzenie często łapie syfy wpływające negatywnie na pracę tak software’u, jak hardware’u. Z tego powodu przez co najmniej kilkanaście dni w roku nie można korzystać z urządzenia w normalny sposób.
  • słaby serwis – kiedy już Organiczny Człowiek 1.0 zostanie zawirusowany, musimy udać się do serwisu. Oczekiwanie na naprawę trwa długo, a sam proces odwirusowywania urządzenia – jeszcze dłużej.
  • brak gwarancji – producent, zapewne świadom rozlicznych wad Organicznego Człowieka 1.0, niczego nam nie gwarantuje. Urządzenia nie da się zwrócić, ani wymienić.

Plusy:

  • przyjemność podczas składania zamówienia;
  • dobrze skonfigurowane i zaprogramowane urządzenie potrafi mówić i wykonywać dość dużo przydatnych czynności (posprząta w domu, pójdzie na zakupy itd.);
  • prawidłowe skonfigurowanie urządzenia może być także źródłem samozadowolenia, biorąc pod uwagę jak trudne jest to zadanie i jak długo trwa;
  • system operacyjny, jak już wspomniano, jest bardzo wadliwy, co powoduje, że Organiczny Człowiek 1.0 często zachowuje się bardzo dziwnie, a to bywa zabawne.

Podsumowując, technologicznie Organiczny Człowiek 1.0 jest urządzeniem z innej epoki. Nic dziwnego, że jego produkcja spada w tych częściach świata, w których szeroko korzysta się z urządzeń nowszej generacji. Te nowsze urządzenia są znacznie tańsze w eksploatacji i zdatne do użytku od razu po wyciągnięciu z pudełka. Co zatem kieruje osobami rozważającymi posiadanie Organicznego Człowieka 1.0? Zapewne w grę wchodzi tu jakiś atawistyczny pociąg do korzystania z archaicznych interfejsów.

Chcesz osiągnąć więcej? Tak, mamy na to tabletki

Richard wypełnił kwestionariusz składający się z 18 pytań, w którym ocenił swoje objawy na skali od 0 do 3. Z wynikiem 29 punktów dyplomowana pielęgniarka* zdiagnozowała „A.D.H.D., typ nieuważny” – rodzaj A.D.H.D. bez oznak hiperaktywności. Zaleciła zażywanie Vyvanse, 30 miligramów dziennie przez trzy tygodnie. (źródło: NYTimes.com; tłum. moje)

To jest test na czytanie ze zrozumieniem. I test na posiadanie radaru pozwalającego wykrywać absurdy. Absurd już zauważony? Chodzi o A.D.H.D. bez oznak hiperaktywności. To jak migrena bez bólu głowy. Tyle tylko, że zdiagnozowanie A.D.H.D. bez A.D.H.D. daje prawo do otrzymywania „leków” na bazie amfetaminy. Richard z powyższego cytatu uzależnił się w końcu od Adderallu, a gdy został zmuszony do odstawienia tabletek – powiesił się. Richard brał Adderall z tego samego powodu, dla którego zażywają go rosnące zastępy zombie-uczniów/studentów: żeby przez kilka godzin móc się skupić i uczyć do egzaminów. Jest pewna ironia w tym, że Richard – legalny ćpun wykorzystujący obojętność lekarzy i żądzę zysku koncernów farmaceutycznych – chciał zdawać na medycynę.

Polecam cały tekst, bo to historia od wzorowego ucznia, lubianego przewodniczącego klasy, zdrowego, wysportowanego, grającego w baseball chłopaka chcącego zostać lekarzem, przez rodzinny dramat, walkę z lekarzami, strach rodziców przed własnym synem, po samobójstwo.

Ryan Sykes, przyjaciel Richarda od małego, był jedną z niewielu osób, która miała kontakt z chłopakiem w ciągu ostatnich tygodni jego życia. Sykes powiedział, że mimo uzależnienia Richarda i łatwości, z jaką mógł zdobyć Adderall w pobliskich kampusach uniwersyteckich, nigdy nie skorzystał z możliwości zdobycia tabletek w inny sposób, niż poprzez recepty otrzymane od lekarza. Richard uważał, że skoro dostaje tabletki od lekarza, to wszystko jest OK, powiedział Sykes. (źródło: NYTimes; tłum. moje)

Zastanawiam się, czy Richard bardziej oszukał system, czy system bardziej oszukał jego. W pewnym sensie zaszła pierwsza okoliczność, bo Richard deklarował pewne objawy, żeby otrzymać piksy, które pozwoliły mu w ostatniej chwili nadrobić edukacyjne braki i otrzymać dobre oceny. Z drugiej strony to system oszukał Richarda, bo wskazał mu cel (dobre oceny, zostanie lekarzem, prestiż społeczny), stworzył warunki, w których trudno ten cel osiągnąć (kultura wiecznej imprezy, pogardy dla autentycznego rozwoju intelektualnego, mnogość sposobów na rozproszenie uwagi, brak kontroli społecznej) i zaproponował alternatywne rozwiązania (magiczne tabletki autoryzowane przez Naukę, wydawane przez specjalistów w białych fartuchach, za które rodzice chętnie dodatkowo zapłacą).

Na ostatnich zajęciach, jakie prowadziłem w tym semestrze, jedna ze studentek zapytała, czy to (hipotetycznie) możliwe, żeby wszyscy uczestnicy kursu dostali maksimum punktów. Boję się dnia, w którym wszyscy studenci dostaną z prowadzonego przeze mnie przedmiotu maksimum punktów. Bo zajęcia mogą się nie podobać, tematyka może kogoś nie interesować, system oceniania może nie promować określonych umiejętności, ktoś może w danej chwili być zainteresowany czymś zupełnie innym, komuś może nie zależeć na maksimum punktów, ktoś może mieć problemy w rodzinie, w związku lub ze sobą. I to jest OK. Jeśli wszyscy dostaliby maksimum punktów – znaczyłoby to, że mam na sali 25 zombie-studentów, którzy się doskonale ujednolicili, spłaszczyli, pozbyli indywidualnych cech, zainteresowań i problemów. To trochę paradoksalne, ale gdyby wszyscy osiągnęli ten sam – maksymalny – poziom sukcesu, byłaby to ich największa porażka.

* – płeć narzuciłem. Z angielskiego nurse practicioner płeć nijak nie wynika.