Richard wypełnił kwestionariusz składający się z 18 pytań, w którym ocenił swoje objawy na skali od 0 do 3. Z wynikiem 29 punktów dyplomowana pielęgniarka* zdiagnozowała „A.D.H.D., typ nieuważny” – rodzaj A.D.H.D. bez oznak hiperaktywności. Zaleciła zażywanie Vyvanse, 30 miligramów dziennie przez trzy tygodnie. (źródło: NYTimes.com; tłum. moje)
To jest test na czytanie ze zrozumieniem. I test na posiadanie radaru pozwalającego wykrywać absurdy. Absurd już zauważony? Chodzi o A.D.H.D. bez oznak hiperaktywności. To jak migrena bez bólu głowy. Tyle tylko, że zdiagnozowanie A.D.H.D. bez A.D.H.D. daje prawo do otrzymywania „leków” na bazie amfetaminy. Richard z powyższego cytatu uzależnił się w końcu od Adderallu, a gdy został zmuszony do odstawienia tabletek – powiesił się. Richard brał Adderall z tego samego powodu, dla którego zażywają go rosnące zastępy zombie-uczniów/studentów: żeby przez kilka godzin móc się skupić i uczyć do egzaminów. Jest pewna ironia w tym, że Richard – legalny ćpun wykorzystujący obojętność lekarzy i żądzę zysku koncernów farmaceutycznych – chciał zdawać na medycynę.
Polecam cały tekst, bo to historia od wzorowego ucznia, lubianego przewodniczącego klasy, zdrowego, wysportowanego, grającego w baseball chłopaka chcącego zostać lekarzem, przez rodzinny dramat, walkę z lekarzami, strach rodziców przed własnym synem, po samobójstwo.
Ryan Sykes, przyjaciel Richarda od małego, był jedną z niewielu osób, która miała kontakt z chłopakiem w ciągu ostatnich tygodni jego życia. Sykes powiedział, że mimo uzależnienia Richarda i łatwości, z jaką mógł zdobyć Adderall w pobliskich kampusach uniwersyteckich, nigdy nie skorzystał z możliwości zdobycia tabletek w inny sposób, niż poprzez recepty otrzymane od lekarza. Richard uważał, że skoro dostaje tabletki od lekarza, to wszystko jest OK, powiedział Sykes. (źródło: NYTimes; tłum. moje)
Zastanawiam się, czy Richard bardziej oszukał system, czy system bardziej oszukał jego. W pewnym sensie zaszła pierwsza okoliczność, bo Richard deklarował pewne objawy, żeby otrzymać piksy, które pozwoliły mu w ostatniej chwili nadrobić edukacyjne braki i otrzymać dobre oceny. Z drugiej strony to system oszukał Richarda, bo wskazał mu cel (dobre oceny, zostanie lekarzem, prestiż społeczny), stworzył warunki, w których trudno ten cel osiągnąć (kultura wiecznej imprezy, pogardy dla autentycznego rozwoju intelektualnego, mnogość sposobów na rozproszenie uwagi, brak kontroli społecznej) i zaproponował alternatywne rozwiązania (magiczne tabletki autoryzowane przez Naukę, wydawane przez specjalistów w białych fartuchach, za które rodzice chętnie dodatkowo zapłacą).
Na ostatnich zajęciach, jakie prowadziłem w tym semestrze, jedna ze studentek zapytała, czy to (hipotetycznie) możliwe, żeby wszyscy uczestnicy kursu dostali maksimum punktów. Boję się dnia, w którym wszyscy studenci dostaną z prowadzonego przeze mnie przedmiotu maksimum punktów. Bo zajęcia mogą się nie podobać, tematyka może kogoś nie interesować, system oceniania może nie promować określonych umiejętności, ktoś może w danej chwili być zainteresowany czymś zupełnie innym, komuś może nie zależeć na maksimum punktów, ktoś może mieć problemy w rodzinie, w związku lub ze sobą. I to jest OK. Jeśli wszyscy dostaliby maksimum punktów – znaczyłoby to, że mam na sali 25 zombie-studentów, którzy się doskonale ujednolicili, spłaszczyli, pozbyli indywidualnych cech, zainteresowań i problemów. To trochę paradoksalne, ale gdyby wszyscy osiągnęli ten sam – maksymalny – poziom sukcesu, byłaby to ich największa porażka.
* – płeć narzuciłem. Z angielskiego nurse practicioner płeć nijak nie wynika.