Żyjemy „przed”

W przedmowie do Listów z Polski Josepha Rotha (1894-1939) ciekawa uwaga, że żyjemy w czasach „po”: po wojnie, po Holocauście, po komunizmie, po nowoczesności i po prawdzie, podczas gdy Roth żył „przed” wielką katastrofą – i wiedział o tym.

Przyznaję, przez większość mojego życia miałem poczucie, że żyję w czasach „po”. Pokpiwałem – jak wszyscy – z tezy o końcu historii, który miał nastąpić wraz z triumfem demokracji liberalnych na świecie, ale jednocześnie zakładałem, że choć historia się nie skończy, to te nieodkryte jeszcze karty przyniosą zdecydowanie więcej dobrego niż złego.

Ten optymizm był uzasadniony. Za mojego życia skończył się komunizm, Polska stała się członkiem NATO i Unii Europejskiej, a na tle tych przemian ja sam też z roku na rok miałem się coraz lepiej. I choć wciąż udaje mi się utrzymać na krzywej wznoszącej, to patrzę na rozpadający się świat i obawiam się, że ta dobra passa, która była moim udziałem od urodzenia, nie będzie trwać wiecznie.

Nie chciałbym jednak brzmieć pesymistycznie. Rola flâneura armageddonu raczej mnie ekscytuje niż przygnębia. Warto będzie to wszystko zobaczyć i zanotować, szczególnie, że lokalnych końców świata było bez liku i cieszyły się one wysokim poziomem kronikarskim. Na przykład, na terenie, który dziś nazywamy Polską, swojego końca świata doznali przede wszystkim Żydzi, ale również – Niemcy. Ostatnie dni Prus Wschodnich opisał w swoim dzienniku niemiecki lekarz, Hans von Lehndorff. 21 kwietnia 1945 roku zanotował:

Za St. Lorenz idziemy polem na skróty do Watsumu. Tam znajdujemy schronienie w domu, którego wnętrze przedstawia dobrze znany widok: meble bez obić stoją pośrodku sięgającej kolan sterty pierzyn, butelek, obrazów i potłuczonych naczyń. Futryny okien i drzwi są powyrywane. Na parapecie okiennym leży kawałek sera, który zaraz zjadamy. Wchodzi dwóch Rosjan, przetrząsają wszystko jeszcze raz i znikają, nie zwracając na nas uwagi. […]

Dom po przeciwnej stronie drogi zajęły kobiety i dzieci. Zgromadziły się wszystkie w jednym pomieszczeniu zgodnie z powszechną zasadą, jak wszędzie: z przodu stare kobiety, z tyłu dzieci, za nimi poprzebierane dla niepoznaki młodsze kobiety i dziewczyny. Wszystkie są wyczerpane za wyjątkiem jednej rozmownej staruszki, która uważa, iż to niezwykle interesujące przeżywać czas apokalipsy.

Też tak uważam.

***

Bruno Schulz do Zofii Nałkowskiej w liście z 1934 roku:

…słowo „człowiek” jest genialną fikcją, przesłaniającą pięknym i pocieszającym kłamstwem te przepaści i światy, te kosmosy bez odpływu, jakimi są indywidua. Nie ma człowieka – są tylko nieskończenie odległe od siebie i suwerenne sposoby bycia, nie mieszczące się w żadnej jednolitej formule, nie sprowadzalne do żadnego mianownika. Od człowieka do człowieka jest skok większy niż od robaka do najwyższego kręgowca. Przechodząc od jednej twarzy do drugiej musimy przestawić się i przebudować do gruntu, musimy zmienić wszystkie miary i założenia. Nic z tych kategorii, które przydatne były, gdy chodziło o jednego człowieka – nie pozostanie nam, gdy staniemy przed innym.

Cytat podaję za biografią Schulza, napisaną przez Annę Kaszubę-Dębską (s. 445). Ta książka dobrze wyjaśnia, skąd w Schulzu taki (piękny) pogląd.

***

Sándor Márai, jesienią 1961 r.:

W bibliotece przy stolikach gorączkowo skrobią przyszli pisarze, ludzie, którzy chcą nimi zostać dzięki researchowi; niezmordowanie wypisują z cudzych książek to, z czego mają zamiar sklecić swoją. I z powodu tego researchu nie mają czasu napisać własnej książki, tej jednej jedynej, którą bez żadnej pomocy tylko oni mogliby napisać.