Tam, gdzie są najfajniejsze dziewczyny

Studia doktoranckie to taki rodzaj kwarantanny od przyjemnych lektur. Gdzieś w środku czuć wewnętrzny przymus, żeby czytać same Uczone Księgi. Szczególnie, kiedy ma się świadomość, że nie tylko trzeba wyrobić normę doktorancką, ale też odpracować lenistwo z pięciu lat studiów. Szczerze mówiąc, studia doktoranckie to rodzaj kwarantanny od wszystkiego, co przyjemne. Na przykład od komfortu nieprzygotowania się na zajęcia. Na studiach doktoranckich trzeba się przygotować. Szczególnie kiedy jest się prowadzącym. N. jeszcze niedawno ostrzegała: „Czytaj teraz normalne książki, bo niedługo nie będziesz miał czasu!”. Oczywiście nie traktowałem tego poważnie. Pewnie dlatego, że ze wszystkich (polifonicznych) ostrzeżeń przed katorgą, w jaką się pakuję, to było najlżejsze. Ale później ta sama N. przekazała mi – wraz z grubym segregatorem Uczonych Tekstów – prowadzenie swojego kursu. Kurs sam w sobie jest FTW, ale to i tak było symboliczne „witaj w nienormalności” i „a nie mówiłam?” w jednym.

Jestem jednak słabym człowiekiem, grzesznym i chwiejnym moralnie, pozbawionym etycznego kompasu i innych cnót, i póki nie jestem łańcuchami przykuty do działu nauk społecznych, korzystam z wolności, by zwiać w literaturę. W bibliotece, gdy czasu mam niedużo i wiem, że w fabułę nie ucieknę, wściubiam nos w dzienniki. Tym razem padło na Jana Józefa Szczepańskiego (2009). Kilka perełek wpisałem w komórkę, a z komórki przepisuję tu. Najpierw kontekst. Szczepański zaczął prowadzić dziennik tuż po wojnie. Cel miał terapeutyczny: odzyskać równowagę po tym, czego doświadczył. Dlatego sam dla siebie diagnozował swój stan:

Mój instynkt etyczny jest jakby przyćmiony. Rozliczając się z pieniędzy schroniskowych chciałem podać koszty przejazdu nieznacznie wyższe niż naprawdę. Wydawało mi się to czymś prawie że naturalnym. Przed wojną nie przyszłoby mi nic podobnego do głowy. (s. 13)

Fenomenalne, że już wtedy, od razu po wojnie, dostrzegał te zmiany w moralności, które do dziś w nas tkwią. Moja Babcia powiedziałaby, że to nie z wojny, że to przyszło ze wschodu. U nas, „za Niemca”, ordnung był taki, że na noc drzwi od chałupy się nie zamykało, bo przecież sąsiad może potrzebować pomocy, to niech ma jak wejść. A jak coś leżało na podwórzu, to nikt się nie martwił, że zginie, bo kradzież była nie do pomyślenia. I każdy zawsze wiedział, kiedy jest jego kolej na zamiatanie ulicy. Ale u Niemców kultura do tego stopnia potrafi zasłonić człowieka, że wychodzi z nich bestia. I to też Szczepański w fenomenalny sposób zauważył, gdy pod datą 21 lipca 1945 zrelacjonował rozmowę z pewnym Niemcem (rozmowa miała chyba miejsce we Wrocławiu):

Kiedy powiedziałem mu, że w czasie okupacji nie wolno było u nas grać Chopina, złapał się za głowę. „Wahnsinn, Wahnsinn!” [„Szaleństwo, szaleństwo!” – WW], powtarzał. Był naprawdę przerażony (s. 22).

Delikatnie mówiąc, okoliczności nie sprzyjały ubolewaniu nad zakazem słuchania Chopina. Kiedy skontrastować powyższy fragment z relacją (o Oświęcimach, Powstaniu itd. nie wspominając), jak głodne dzieci rzuciły się na chleb, który spadł Szczepańskiemu z rowera, to szaleństwem staje się nawet myśl o Chopinie. Dlatego o Niemcach ten krótki fragment mówi wszystko. Wówczas jednak nawet Niemcy myśleli mniej o Chopinie, a bardziej o tym, jak się wzgobacić, jak przywłaszczyć sobie cudzą/niczyją własność (głodne dzieci rzucające się na chleb Szczepańskiego szprechały dojcz). Słowem – jak dokonać szabru. O tym Szczepański pisał sporo. Czasem nawet z humorem:

Wczoraj w pokoju jednego ze studentów zauważyłem na drzwiach kartkę z takim cytatem: „Nie myśl o ludziach, myśl o rzeczach” (Goethe). [tutaj Szczepański szuka wzniosłych wyjaśnień dla tego, co ów student chciał wyrazić, aż w końcu kapituluje – WW]. A może ten młody człowiek jest teoretykiem „szabru” z poczuciem humoru? (s. 28-29)

Szabrologia tkwi w naszych głowach, choćby tylko w biernej postaci (to znaczy: nie kradniesz, ale boisz się, że tobie ukradną), a Szczepański pokazuje jej genezę.

Jestem dziennikofilem, ale Dziennik Szczepańskiego – mimo powyższych perełek – do moich ulubionych należał nie będzie. Nie lubię dzienników intymnych, a już szczególnie dzienników intymnych tworzonych przez pisarzy, którzy z pisarskiej niemocy piszą o tym, że nie mogą pisać. Czegoś takiego nie trawię. Interesuje mnie, jak ludzie widzą świat, a nie jak widzą siebie. Dlatego Szczepański wraca na półkę, a ja – do działu nauk społecznych (bo tam są najfajniejsze dziewczyny).

Szczepański, Jan Józef. 2009. Dziennik. Tom I: 1945-1956, Kraków: Wydawnictwo Literackie.

Jedna myśl na temat “Tam, gdzie są najfajniejsze dziewczyny

Dodaj komentarz