Pieniądze i pokój? To się po prostu nie rymuje

Szybka próba wynotowania tego, co mamy obecnie na światowej szachownicy: Irańczycy prowadzący program kosmiczny i nuklearny, a nade wszystko – próbujący przełamać monopol dolara poprzez rozliczanie obrotu ropą naftową m.in. w euro*; ostro zarysowujące się podziały w ONZ (osią sporów jest stosunek do prawomocności władzy Baszara al-Assada w Syrii oraz stosunek do suwerenności finansowej, energetycznej i obronnej Iranu); destabilizujące handel międzynarodowy sankcje, nakładane wzajemnie przez poszczególne kraje wedle ww. podziałów; zbliżające się wybory w USA; ostatnie zamachy na izraelskich dyplomatów i trwające od 2007 roku zamachy na irańskich naukowców; coraz częściej krytykowany sojusz USA i Izraela; relacje Iranu z Hamasem i Hezbollahem; Syryjczycy samotnie próbujący obalić Baszara al-Assada; przetasowania wynikające z niedawnych rewolucji w Afryce Północnej; stłumiona, choć wciąż tląca się wewnętrzna opozycja w Iranie; rosnący sprzeciw wewnętrzny i międzynarodowy w stosunku do izraelskiego „muru bezpieczeństwa”; wewnętrzne protesty obywateli Izraela przeciwko trudnej sytuacji mieszkaniowej i na rynku pracy; ruch Occupy Wall Street w USA próbujący wbić klin w wieczną przyjaźń elit finansowych i polityków; zadłużenie wszystkiego i wszystkich przez wszystkich i u wszystkich.

Pewnie o wielu czynnikach zapomniałem, ale mimo tego – zagadka: proszę wskazać (i uzasadnić wybór) przynajmniej jednego z głównych aktorów ewentualnego konfliktu, któremu nie opłaca się zaryzykować udziału w nim.

Bez względu na to, jak typujecie, na to show chciałbym mieć wejściówkę z takim miejscem:

VIP-y obserwują wybuch bomby atomowej. Operacja Greenhouse, Atol Enewetak, 1951 rok. Za: calitreview.com.

* – W 2000 roku Irakijczycy też próbowali porzucić dolara na rzecz euro. Wiemy jak to się 3 lata później skończyło.

Paracelsus nie kąsa. O dwóch fundamentalizmach

Lourdes. Wedle dorocznego rankingu Kina – najlepszy film ubiegłego roku. Dla mnie filmem roku pozostaje Samotny mężczyzna. Artystyczne fajerwerki Toma Forda przemawiają do mojego prostego gustu bardziej niż subtelność Lourdes. A subtelności i taktu potrzeba dużo, gdy chce się z wyczuciem opowiedzieć o czekaniu na cud. Cytując za Wikipedią: według nauki Kościoła rzymskokatolickiego 11 lutego 1858 r. przy jaskini Massabielle 14-letniej Bernadecie Soubirous objawiła się Matka Boża. Po 150-ciu latach do Lourdes każdego roku zjeżdża około sześciu milionów pielgrzymów z całego świata. Lourdes to taki Disneyland kultu maryjnego. Chorzy, niewidomi, chromi (nie chodzi o użytkowników przeglądarki Google’a), kalecy – wszyscy szukają cudu. Nie godzą się ze swoją sytuacją, nie przyjmują bezlitosnych wyroków medycyny. Dotykają skał w grocie, modlą się do figurek Matki Boskiej, kąpią się w tamtejszej wodzie, opowiadają sobie mniej lub bardziej prawdziwe historie ozdrowień.

Więcej o filmie można przeczytać np. na stronie Kina. Dla mnie Lourdes to przede wszystkim podbudowa kontrargumentu dla ateistycznego mesjanizmu Richarda Dawkinsa i jego apostołów. Choć nie traktuję siebie jako członka wspólnoty katolickiej (poza, oczywiście, świadomością faktu, że mimowolnie jestem po czubek głowy zanurzony w chrześcijańskiej tradycji), dostrzegam w tym przemyśle nadziei (którego Lourdes jest kulminacją) wiele pożytku. Dawkins, przed tournée po wydziałach biologii i innych świątyniach nauki, powinien wygłosić swoje kazania przede wszystkim właśnie tam, w Lourdes. Przemawianie do sali pełnej inwalidów, którzy sensu muszą szukać w czymś innym niż w ofercie Dawkinsa (sprowadzającej się do stop worrying and enjoy your life) być może uzmysłowiłoby mu, że (i oto mój kontrargument) jego banalny model nie obejmuje ogromnego obszaru zjawisk.

Hola, hola! Jaki pożytek z Kościoła!? A pedofilia? A żądza wpływu politycznego wykraczającego poza granice religijnej wspólnoty? A drylowanie portfeli wiernych? A kamienne wille, kochanki i dobre samochody? A złote łańcuchy na szyjach i wdzianka z najlepszych materiałów? A zbiurokratyzowanie i zdegradowanie praktyk religijnych do karteczek potwierdzających odbębnienie mszy, spowiedzi i wszystkich innych podłych obowiązków, bez których sumienia nie będą czyste a grzech nad losem rozpustnika i bluźniercy zaciąży? Słuszne argumenty, ale łatwe do odwrócenia. Chyba, że ktoś zakłada, że wśród personelu obsługującego naukę mamy samych świętych oraz odpornych na pokusy misjonarzy, a instytucje nauki są odporne na podobne patologie. Ja tak nie uważam, ale nie uważam też, aby licytowanie się w błędach i wypaczeniach miało sens. Ważniejsze jest, że toczy się bitwa o to, kto odkroi więcej z tortu o nazwie „nadzieja”. Starsi bracia-księża niechętnie oddają swój tort młodszym braciom-naukowcom, ale z drugiej strony – młodsi, jak to młodsi, chcą mieć na talerzu więcej, niż potrafią zjeść.

Jestem z loży sceptycznych i racjonalnych. Dlatego nie uważam, aby sceptyczne i racjonalne było twierdzenie, że nauka nas wybawi i rozwiąże wszystkie problemy. Za bardziej sceptyczne i racjonalne uważam twierdzenie, że nauka jest rozwiązaniem złym, wręcz fatalnym, ale w większości przypadków najlepszym z obecnie dostępnych. Ale takich racjonalistów i sceptyków wśród racjonalistów i sceptyków wielu nie spotkałem. Większość zapomniała Paracelsusa (Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, bo tylko dawka czyni truciznę), albo nie umie zastosować jego genialnej formuły do samych siebie i do innych ludzi. Dlatego najchętniej oświeciliby mnie i innych na siłę, oczywiście – dla dobra ludzkości.

Oglądając Lourdes widziałem oczyma wyobraźni, jak na to urocze miasteczko napada krwiożercza krucjata pod wodzą Imperatora Racjonalizmu Richarda Dawkinsa, Prawego Wykonawcy Wyroków Doboru Naturalnego. Nie będę się jednak wdawał w krwawe szczegóły. W ogóle dosyć o fundamentalizmach. Na koniec szczypta humoru z filmu. Taka scena: księża opowiadają sobie dowcip: siedzi Jezus, Maryja i Duch Święty na chmurce i zastanawiają się, gdzie pojechać na wakacje, może do Betlejem, mówi Jezus, o nie, byliśmy tam już tyle razy!, odpowiada Duch Święty, to może do Jerozolimy, proponuje Jezus, o nie, tylko nie Jerozolimy!, protestuje Duch Święty; zrezygnowany Jezus mówi: to może do Lourdes?, na co ożywia się Maryja: dobry pomysł! nigdy tam nie byłam!

Notatki z rewolucji w Egipcie

Kolejna rewolucja oglądana w Sieci (wcześniej był Iran: a i b). Twitter + Facebook + AlJazeera English i aż trudno uwierzyć, że kiedyś człowiek musiał oglądać telewizję albo zaglądać na portale informacyjne. Kilka uwag:

1. PRZYCZYNA. Egipcjanie podnieśli głowy znad pustych talerzy. Facebooki nie były żadną przyczyną. Gdyby Egipcjanie mieli chleb i dostęp do sieci, 30-stoletnia dyktatura Mubaraka trwałaby kolejne dekady.

2. KTO. Zwykle bunty wszczyna młodzież. Młodzież ma najmniej do stracenia i najwięcej do zyskania. W młodzieży tli się wkurw. Tym razem też zbuntowała się młodzież, a jakiś procent młodzieży komunikował się przez Sieć. To dosyć naturalne, że właśnie ta grupa ludzi stanowiła zapałkę dla wydarzeń egipskich. To oni mieli najbardziej rozbudzone aspiracje i bardzo znikome szanse ich realizacji.

3. KOMUNIKACJA. W egipskim społeczeństwie zapałek było pewnie więcej. Jeśli jednak to właśnie młodzież korzystająca z Internetu napędziła rewolucję, to możemy zakładać, że – gdyby odciąć im internet miesiąc wcześniej – wiele by nie zdziałali.

Medium is the message McLuhana pojawiało się w kontekście Egiptu wielokrotnie. Tę kluczową tezę determinizmu technologicznego należy rozumieć w taki sposób, że użytkownicy Internetu, nawykli do tego sposobu komunikowania i organizowania się. To, jaki sposób organizacji wybierają wynika między innymi z wykorzystywanych narzędzi (o czym niżej). Zmiana środowiska na niesieciowe może oznaczać konieczność reorganizacji, dlatego gdyby odciąć ich od netu, potrzebowaliby więcej czasu niż pozostali członkowie społeczeństwa, aby zaadaptować inne metody wymiany informacji i aby zorganizować się wokół nich. Zrobiliby to w końcu, pytanie tylko, czy trwoniąc zasoby w ten sposób zachowaliby rewolucyjny zapał i pęd.

4. INNE WARSTWY SPOŁECZEŃSTWA. Gdyby grono młodych, głodnych i bezrobotnych użytkowników Internetu było jedyną warstwą mogącą/chcącą wszcząć bunt, wtedy odłączenie w porę dostępu do Sieci mogłoby pozwolić dyktaturze dalej robić to, w czym jest najlepsza – grać na czas.

5. MOCNE STRONY NARZĘDZI. Młodzi korzystają z narzędzi o wielkim potencjale. Mogą organizować się jednocześnie lokalnie – powiedzmy w obrębie placu Tahrir – oraz globalnie, koordynując działania w Kairze, w Aleksandrii, Gizie itd. Jednocześnie – komunikując się, dają mediom i net-społeczeństwu żywy dostęp do wydarzeń. To jest medialność do sześcianu.

Czy medialność jest ważna? Pewnie, że jest ważna. Kiedy miliony ludzi na świecie widzą, jak służby reżimu podjeżdżają na plac busami IVECO, kiedy dowiadują się, że Vodafone wysyła proreżimowe smsy, że Hilton wpuszcza służby do pokojów swoich gości, że Mubarak to tak naprawdę dobry kamrat USA, to medialność tego całego przedsięwzięcia powoduje, że demonstranci z placu Tahrir są szpilą w dupach całej masy możnych tego świata. Muszą być medialni, jeśli nie chcą, żeby suki IVECO przewiozły ich na promy płynące do jakiegoś Guantanamo, w miejsce, gdzie ich komórki Vodafone nie mają zasięgu, a i Hiltona nie uświadczysz.

Rewolucja w Egipcie to nie jest rewolucja w jakimś fallen state – jak Korea Północna, czy Iran – króry ma czelność istnieć i funkcjonować wbrew systemowi światowemu. To jest rewolucja w zdrowej i funkcjonalnej dyktaturze, spełniającej przysługi demokracji zachodnich (uniemożliwiając zdobycie politycznych wpływów Bractwu Muzułmańskiemu) i ich korporacji (kupując broń, sprzęt, wpuszczając na rynek międzynarodowe firmy). Tutaj potrzeba dużej medialności, bo nieżyczliwych – zmuszonych do liczenia strat politycznych i ekonomicznych – nie brakuje.

6. SŁABE STRONY NARZĘDZI. Potencjał rzeczonych narzędzi komunikacji ma jednak słabe strony.

Po pierwsze – łatwo go zdezorganizować. Poza banalnym odcięciem dostępu do netu i/lub prądu, narzędzia te łatwo zaśmiecić. Wystarczy kilka osób siejących kontrpropagandę, aby użytkownicy FB/Twittera musieli trwonić zasoby na wykrywanie i neutralizację wrogów, zamiast na faktyczną komunikację organizującą pracę w terenie.

Po drugie – horyzontalny charakter tej formy komunikacji może mieć daleko idące skutki jeśli chodzi o strukturę organizacji. Być może fakt, że w Sieci młodzi Egipcjanie organizują się bez przesadnych struktur pionowych, owocuje w realu brakiem grona przywódczego. Jeśli każdy może kontaktować się z każdym, nie potrzeba przywódcy, który stanie na mównicy na placu Tahrir i powie, co, dlaczego, po co i jak robimy, który weźmie na siebie ciężar podtrzymywania morale i mobilizowania do walki. Jeśli medium is the message, to w tym przypadku oznacza to, że Sieć dała nam rewolucję niecharyzmatyczną.

Pytanie, czy charyzma zniknęła, czy tylko rozproszyła się, jest pytaniem trudnym, ciekawym i do przemyślenia za parę tygodni, gdy znowu będziemy oglądać kolejną rewolucję.

UPDATE: komentarz sziwana: „http://online.wsj.com/article/SB10001424052748703989504576127621712695188.html

Ciekawy przypadek spadochronowania przywódców rewolucji. Mam dość regularne info z pierwszej ręki z Kairu i pierwsze słyszę o jakimś gościu z Google. Przypuszczam że tak samo jak większość protestujących.”

Faktycznie, też nie słyszałem w żadnej relacji z AJE, żeby o tym gościu wspominano. Z artykułu wynika, że był bardzo aktywny w Sieci nim doszło do protestów. Ciekawe, czy sprawdziłby się na barykadach. Zabawnie by było – geek jako przywódca rewolucji :)