Literatura soczysta. O korespondencji Andrzeja Bobkowskiego

Andrzej Bobkowski

Komuniści to marksistowskie termity. Niemcy bez Goebbelsa nie wiedzą, co myśleć o światowych wypadkach. Obywatelstwo gwatemalskie trudno traktować poważnie; to jak wstąpienie do klubu kręglarzy lub łuczników. Czy Sowieci dokonają inwazji na Europę Zachodnią? Nie, powstrzymają ich kurwy paryskie, tak jak wcześniej powstrzymały Niemców przed inwazją na Wielką Brytanię. Hiszpanie to nie-Europejczycy, to łazęgi, które prześwistały z gestem wielkie bogactwo. Nieszczęściem Ameryki Środkowej i Południowej jest, że Hiszpanie nie wybili Indian i że nikt potem nie wybił Hiszpanów. Bracia Karamazow cuchną uchrystianizowaną spermą. Intelektualiści to kasta talmudystów, onanistów umysłowych i kurw. Gombrowicz? Don Ego. Hłasko? Marek Wódecjusz. Świat zorganizowany jest w sposób następujący: kutas i dupa to oś i łożysko, na których obraca się kula ziemska. Marzenie? Polecieć na dziwki na Marsa (por. Bobkowski, Giedroyc 1997: 27, 37, 61, 109-110, 136, 148, 159, 244, 535, 543, 645-646, 650, 695).

I tak przez siedemset stron. Korespondencja między Andrzejem Bobkowskim a Jerzym Giedroyciem z lat 1946-1961 to jednak znacznie więcej, niż zebrane powyżej smaczki (z listów tego pierwszego). Warto jednak wspomnieć, że ze wszystkich opublikowanych dotąd korespondencji Bobkowskiego ten tom jest „najpikantniejszy”. Do Tymona Terleckiego pisał Bobkowski (2006) przede wszystkim krócej i – po drugie – bardziej „intelektualnie” (prawdziwa wartość tego tomu to jednak listy żony, Barbary Bobkowskiej, do Toli i Tymona Terleckich pisane po śmierci A.B.). Do Anieli Mieczysławskiej (Bobkowski, Mieczysławska 2003) pisał tak jak się pisze do kobiety (trudno było w te listy wpleść przedwojenną rymowankę, która znalazła się w liście do Giedroycia: Sram na cały ziemski padół rzadkim gównem z góry na dół, sram na miasta i na wioski, na ulice i na kioski; Bobkowski, Giedroyc 1997: 61) i do tego interesownie, bo Mieczysławska była nowojorską współpracowniczką Giedroycia. Do matki pisał jeszcze inaczej, jak grzeczny, ułożony syn (por. Bobkowski 2008).

Gdyby Bobkowski żył dziś – Amerykanie uznaliby go za terrorystę, Europejczycy za zdrajcę, zieloni za klajmat-czejndż denajera, Polacy za odszczepieńca, wszelkie ludy kolorowe za rasistę, intelektualiści za prostaka i faszystę, Żydzi za antysemitę, czubki z Polonica.net za wroga #1 Polskości, polonofoba, prowokatora, oszczercę i paszkwilanta, lewicowcy za wstecznika, komuniści za reakcjonistę, katolicy za moralnie zgniłego, a Chińczycy za kolejne wcielenie Dalaj Lamy. Przez moment myślałem, że jedni jedyni geje będą mieli powód, by czuć do niego sympatię za to, że bardzo najechał na Giedroycia, gdy ten pozwolił, aby w „Kulturze” Marian Pankowski napisał o Janie Lechoniu per ta tragikomiczna ciota. Bobkowski na to, że nie można tak ordynarnie i chamsko obrażać, że nie można na to pozwolić w takim piśmie jak Kultura itd. Ale niestety wymknęło mu się, że nie można naśmiewać się z Lechoniowego zboczenia (Bobkowski, Giedroyc 1997: 468). Więc jednak – homofob. Spuścizna Bobkowskiego jest jak „super-dokładne”, „chirurgiczne” uderzenia bombowe Amerykanów: walą we wszystkich równo, winny czy nie. Słowem – każdy znajdzie powód, by Bobkowskiego nie lubić. I za to go uwielbiam.

Lubił go też Jerzy Giedroyc. To właśnie z redaktorem Kultury połączyła autora Szkiców piórkiem – tak to nazwijmy – przyjaźń. Umowność tego określenia wynika z faktu, że nigdy na „ty” nie przeszli; a przynajmniej nie w korespondencji. O przyjaźni możemy chyba jednak mówić. Bobkowskiemu zdarzało się powiedzieć Giedroyciowi kocham Pana, a i chłodny polip redakcyjny Giedroyc z biegiem lat zaczął ubarwiać swoje listy coraz bardziej żartobliwymi uwagami, co – mam wrażenie – nie było dla niego naturalne.

Warto podać przykład wymiany uszczypliwości. Bobkowski miał bardzo stanowcze poglądy co do publikowania w prasie krajowej: tak długo, jak długo funkcjonować będzie cenzura – on w Kraju publikować nie będzie. Pewnego razu Giedroyc bez zgody zezwolił na przedruk tekstu Bobkowskiego w Polsce. Doszło do kłótni i prawie do zerwania kontaktu. Lata później, mobilizując Bobkowskiego do pisania, Giedroyc napisał tak: Jeżeli tego [tekstu – WW] nie dostanę, może być Pan pewien, że upcham, gdzie będę mógł Pana płody w prasie krajowej, opatrując je entuzjastycznymi komentarzami pod adresem ustroju etc. (ibid.: 619). Niedługo później, znowu Giedroyc, zły na opóźnienia: Jesteś Pan brudas i właściwie powinienem zerwać stosunki (ibid.: 627). Bobkowski odpisuje, że nie jest brudas, bo się kąpie dwa albo i trzy razy dziennie, na co Giedroyc: Kościół katolicki słusznym tytułem patrzy podejrzliwie na zbytnią hygienę fizyczną, wietrząc w tym dużo brudu moralnego (ibid.: 629-630).

Trochę tła. Drugą wojnę światową spędza Bobkowski we Francji. W 1948 osiedla się w Gwatemali. O tym, jak zza oceanu patrzy na życie w Europie napisze później do Giedroycia: …odchorowałem tutaj to „odkręcenie” się nerwów, naprężonych w Europie stale i podświadomie jak powrozy katapulty, gotowej do wyrzucenia czegoś bez możności wyrzucenia. Stan impotentnej nadimpotencji (ibid.: 29). W Gwatemali otwiera Bobkowski sklep modelarski. Zarabia więc na życie pracą fizyczną, a poza tym pisuje do paryskiej Kultury (od pierwszego numeru) i okazyjnie do innych pism emigracyjnych. Giedroyc okres wojny spędził w służbie dyplomatycznej, a później w wojsku. Po wojnie z Londynu trafia do Rzymu, a stamtąd do Paryża, gdzie od 1947 roku wydaje miesięcznik Kultura. Bobkowski umiera w 1961 roku, Giedroyc 39 lat później.

Komunistyczne termity lubić Bobkowskiego nie mogły, dlatego też mocno go zapomniano. Ostatnie lata to jednak renesans. Zaczęto nieśmiało w latach 90., a w ciągu ostatniej dekady wydawanie wszystkiego, co da się z rozmaitych archiwów wygrzebać, nabrało rozpędu. Do tego w 2008 roku znaleziono w Nowym Jorku papiery Bobkowskiego z Gwatemali. W tym samym roku pojawiła się w Polsce wystawa „Chuligan wolności”. Z tej okazji przyjechali do Warszawy Julio i Fernando Quevedo, którzy jako dzieci byli pod wpływem Bobkowskiego-modelarza.

Kilka innych spraw, pokrótce, w cytatach:

  • O świętowaniu z użyciem fajerwerków: Do jednych znajomych weszliśmy w ten sposób, że się podminowało po cichu drzwi petardami i „łomot”. Drzwi wywaliło z zawiasów, a my po drzwiach z wizytą. Gospodarz domu był zachwycony (ibid.: 55).
  • Ot, imperatyw: …trzeba z każdym dniem wzmagać wewnętrzne i zewnętrzne żarzenie (ibid.: 98).
  • o idiotycznch ambicjach i zadufaniu emigracji: …a tymczasem wszyscy chcą jechać do Ameryki na doradców Trumana (ibid.: 161).
  • niechęć do pisarskich stypendiów, bo z tego niewiele wynika: Myśli Pan, że pracując gdzieś tam, napiszę więcej? Może –  kilka więcej słabszych szkiców polityczno-filozoficznych, z kupą cytatów i żuciem gumy wyżutej przez innych (ibid.: 175).
  • Czy ja będąc we Francji mógłbym zamieszkać u Pana w Łaficie? Przysięgam, że dziwek nie będę sprowadzał. Nie bedę miał na to forsy (ibid.: 365).
  • Ludzie lubią jak się zdejmuje gacie na estradzie (ibid.: 501).
  • British Honduras a Gwatemala (w czasach, gdy Gwatemala była obiektem komunistycznych zabiegów): Zazdroszczę im, że mogą żyć w angielskiej kolonii, a nie – jak my – w wolnym i suwerennym państwie (ibid.: 257)
  • O Ameryce Południowej i Środkowej: tu już nie mówią martwymi językami, czyli po francusku (ibid.: 268).
  • O Żydach, po tym jak w nieprzychylny sposób opisywał Bobkowski swoje kontakty z miejscowymi Żydami: Panie Jerzy, czy zna Pan jakiś sposób przekonania Żydów, że się nie jest antysemitą? (ibid.: 74).
  • Ci katolicy jednak mają wiele wspólnego z komunistami. Niech im Pan da władzę w rękę, policję i ustrój, i zrobią to samo (ibid.: 490).
  • O Hłasce, po tym jak Marek Wódecjusz zwiał pić z kumplami, zamiast skorzystać z pomocy Giedroycia i Bobkowskiego chcących mu pomóc z organizacją wyjazdu i kariery w USA: Hłasko w Palestynie. Napisałem do niego list „pożegnalny” i powiedziałem mu wszystko, co o nim myślę. Gówniarz i tyle, pozer i tchórz. […] Powiedziałem mu, że teraz niech nie próbuje pisać o „tough guyach”, bo okazało się,że sam jest z g…, a nie z krwi i kości” (ibid.: 572). I trochę wcześniej: Między nami powiem Panu otwarcie, iż wyczułem, a może się mylę – nie wiem – iż facet [Marek Hłasko – WW] ma zwykłą cykorię przed puszczeniem się w nieznane. Właściwie on już chciałby ze mnie wydusić konkretną obietnicę jakiegoś dżobu tutaj, już jechać na „gotowe” itd. Typowy rys ludzi stamtąd, którzy boję się w sumie ż y c i a, którzy przeżywają tam wielkie przygody, ale upaństwowione, z pensją miesięczną (ibid.: 527).
  • jeszcze to: Szał mnie ogarnia, bo zamiast trzeźwieć zachlewamy się dziś bardziej niż kiedykolwiek tą Polską, romantyzmem, chujami mujami patriotycznymi (ibid.: 528). Tego typu wypowiedzi jest na pęczki z pióra Bobkowskiego, Giedroycia, a i znajdą się cytaty z innych osób (np. z Miłosza). Nie lubię i podejrzliwie patrzę, gdy komuś patriotyzm wychodzi ustami. Ale i w drugą stronę – kiedy ktoś Polskę na ustach ciągle nosi, by wypominać innym, że oni ciągle „Polska, Polska, Polska” i inne „chuje muje patriotyczne”, to też włącza mi się postawa „ode mnie z daleka”. Zamiast „Polskę” do znudzenia artykułować lepiej po prostu ją robić – w milczeniu (dlatego słowo „Polska” na tym blogu prawie się nie pojawia).

Łatwo z korespondencji wyłowić Bobkowskiego – są smaczki, pointy, zdania jak z Leca. Co innego Giedroyc – jego wydobyć trudniej. Cała ta warstwa organizatorska, wielkie projekty, ciągłe mobilizowanie do pisania, robienie za kogoś więcej, niż ten ktoś by chciał, popychanie w różnych kierunkach, ugadywania pieniędzy, spotkań, wysyłek itd. Niemniej jednak, kilka spraw z tym związanych:

  • Projekt wysyłania publikacji do Polski samolotami bezzałogowymi (ibid.: 391). Wtedy amerykańscy spece od lotnictwa uważali jeszcze, że to niemożliwe, ale sam pomysł!  Już w 1956 roku!
  • Giedroyc: Trzeba pisać i mówić o kooperacji, a prowadzić politykę ofensywy (tak jak sowieciarze) (ibid.: 498).
  • O staraniach noblowskich: Camus jest tym sympatyczny, że sam od razu powiedział, że jedynym kandydatem jest Malraux. Teraz chcą dać Nobla (to znaczy organizuje się akcja) Borysowi Pasternakowi za Doktora Żiwago. Bardzo to popieram, choć mi to psuje moje kalkulacje. Teraz jest pewna koniunktura na Polskę i chciałem to wykorzystać i zalansować… Miłosza (ibid.: 505).

Uf. I tak mógłbym mnożyć i mnożyć.

Bobkowski, Andrzej, Jerzy Giedroyc. 1997. Listy 1946 – 1961, Warszawa: Czytelnik.

4 myśli na temat “Literatura soczysta. O korespondencji Andrzeja Bobkowskiego

  1. Podoba mi się pański tekst.Odkryłam Bobkowskiego kilka lat temu i odtąd czytam wszystko,co napisał i co o nim napisano. ,,Szkice piórkiem” można jeść łyżkami,a listy-nie tylko do Redaktora- też smakowite. Zatem proszę mnożyc i mnożyć,panie Wojtku.

Dodaj komentarz