Wprowadzenie do elitarności. Lekcja 1: dyskretny ucisk mózgu ;-)

Richard Kahlenberg w recenzji książki Shamusa Khana Priviledge: The Making of an Adolescent Elite at St. Paul’s School (2011) wyciąga kilka wątków dotyczących socjalizacji do elitarności. Od totalnie podstawowych, takich jak świetna infrastruktura wynikająca z dziesięciokrotnie większych nakładów na jednego ucznia w stosunku do szkół publicznych, przez korzystny współczynnik liczby studentów przypadających na jednego admission counselora, który z reguły ma kontakt z ludźmi odpowiedzialnymi za rekrutację na uniwersytetach z Ivy League, po weekendowe loty z Concord do Nowego Jorku do oper, teatrów i muzeów (na ważną rzecz zwrócił uwagę w swoim komentarzu Fabio Rojas: gdy uczniowie wrócą z Nowego Jorku do swoich pokojów w St. Paul’s – słuchają rapu i oglądają Szczęki, żeby jednocześnie rozumieć dwie odrębne kultury: wyższą i popularną).

Dwa razy w tygodniu uczniowie uczestniczą też w kolacjach z kadrą. Mają uczyć się swobodnego zachowania w oficjalnych sytuacjach. Przyswajać język. Łapać tematy. Ćwiczyć reakcje. Na oficjalnej imprezie nuworysza zawsze rozpozna się po tym, że jest spięty. Tym dzieciakom to nie grozi. Wpaja się im również filozofię „wszystko jest możliwe” i „jesteś najlepszy”. Piszesz papier? Pewnie twój tekst będzie ważną cegiełką do ogólnego korpusu wiedzy. Grasz w coś? Pewnie zdobędziesz medal na młodzieżowej olimpiadzie. Jednym słowem: jeśli jakiś uczeń z St. Paul’s jest w czymś dobry, kadra i koledzy uważają, że zapewne jest w tym najlepszy na świecie. Uzbrojeni w taki mindmode (co samo w sobie pomaga) i w kosmiczne zasoby idą w świat i rządzą. I wiele im sprzyja. Kontrola organizacyjna, jaką sprawują na rozmaitych polach, czy to edukacji, czy sportu, czy jakimkolwiek innym, pozwala decydować, kto w to pole może wejść, a co za tym idzie – kogo należy wykluczyć. W takiej sytuacji przegrać naprawdę nie wypada (a w większości sytuacji po prostu nie można).

Nie jest moim celem ujmowanie komukolwiek zdolności, czy talentu. Chodzi raczej o to, aby pokazać, jak jednostkowy sukces obudowany jest strukturalnie. W tym kontekście możemy myśleć o Marku Zuckerbergu. Nie odbieramy mu talentu, ani umiejętności, ale dostrzegamy strukturę, w ramach której funkcjonował, gdy tworzył Facebooka. Zatem, czy Facebook to dzieło genialnego programisty, czy też – pewien fenomen wymagający szerokiej gamy zasobów i obsługujących je, sprawnych mechanizmów? (Pisałem wcześniej o znaczeniu prestiżu w zdobywaniu popularności przez FB, a przy okazji omawiania książki Khana pisał o tym też Fabio Rojas w drugim linku wzwyż). Najpierw Mark Zuckerberg, od małego, miał opłacane lekcje programowania z prywatnym tutorem. Później poszedł do porządnej, prywatnej szkoły średniej, gdzie za współlokatora miał kolejnego dobrego programistę, a we dwóch mieli kupę czasu i sprzętu, żeby się rozwijać. Stamtąd trafił na Harvard, gdzie spotkał kolejnych koderów, a do tego ludzi z żyłką biznesową i pieniędzmi, które pozwoliły stworzyć pierwsze mini-serwerownie Facebooka. Były więc zasoby ludzkie, była infrastruktura, było finansowanie, był prestiż działający jak magnes i przyciągający użytkowników. I choćby w tysiącu innych miejsc na świecie wymyślono w tym czasie identyczne – ba, lepsze! – serwisy, wygrać musiał Facebook.

Inny przykład. Bill Gates stworzył Microsoft w garażu? Może i tak, ale wcześniej uczył się w ekskluzywnej, prywatnej szkole średniej, gdzie miał pierwszy kontakt z programowaniem (o co w tamtych czasach nie było łatwo). Później wylądował na Harvardzie, gdzie poznał sporo osób, które w przyszłości zasiliły szeregi kierownictwa MS. I schemat się powtarza: są ludzie, pomysły, pieniądze, kontakty, prestiż. Jednym słowem, nie w każdym garażu da się stworzyć Microsoft. A jeśli już macie takie aspiracje, to wynajmijcie garaż w pobliżu Harvardu, poznajcie grono bogatych studentów mających wpływowych rodziców, zmobilizujcie ich do zainwestowania w wasz garaż zasobów finansowych, intelektualnych i towarzyskich, a wtedy, kto wie, może i o was ktoś opowie w przyszłości historię, jak to z niczego stworzyliście imperium.

Ale nie o to mi chodzi, żeby pastwić się nad Gatesami i Zuckerbergami. Niech im się dobrze wiedzie i niech im ziemia lekką będzie. My wróćmy tymczasem do książki Khana. Dlaczego ja w ogóle o niej piszę? Czytam kolejne recenzje i zaczynam się zastanawiać, czy Khan faktycznie wniósł coś nowego (książka, do cholery, wydana przez Princeton University Press, więc kop intelektualny powinien być naprawdę konkretny). Czytam więc i czytam te recenzje, i – nic. Wszystko, o czym napisałem wyżej – wiedziałem już wcześniej. Ja, leszcz z Polski. Żadnych Harvardów, ani prywatnych liceów nie kończyłem, ani na oczy nie widziałem. A tu – nic. Problem, być może, polega na tym, że jako kontynuator prostackiej tradycji wypowiadania się o książce, której się nie czytało, pomijam coś, co w niej jest, a czego teraz nie dostrzegam.

Ale równie dobrze może być tak, że czytam i piszę o tej książce z niekoniecznie merytorycznych powodów. Po pierwsze, może chodzi tylko o to, że Privilege wydana została w Princeton University Press, po drugie, że napisał ją gość z Uniwersytetu Columbia, po trzecie dlatego, że pisali o niej w NYTimesie, Guardianie i kilku innych miejscach, do których zaglądam, po czwarte dlatego, że jest dobrym produktem marketingowym – ma zgrabny tytuł pozwalający (próżno?) zakładać, że autor odsłoni coś, czego do tej pory o socjalizacji elit nie wiedzieliśmy. Powstaje zatem pytanie: czy mówię o tej książce, bo jest dobra, czy też mówię o niej dlatego, że do jej promocji zmobilizowano tyle elitarnych zasobów, że moje filtry szajsu nie były w stanie się przeciwstawić? Jeśli tak jest, to mamy piękny paradoks. Oto książka demaskująca przewagę elit do cna korzysta z elitarnego kapitału, bez pomocy którego by nie zaistniała. Przeczytać Privilege i tego nie zauważyć – to esencja subtelności władzy, jaką sprawują elity.

Jedna myśl na temat “Wprowadzenie do elitarności. Lekcja 1: dyskretny ucisk mózgu ;-)

Dodaj komentarz