Rewolucja internetowa

Choć Irańczyków zawsze darzyłem dużą dozą sympatii (nawet Gości Ajatollaha starałem się czytać z perspektywy irańskiej, a nie – amerykańskiej), wybory prezydenckie okpiłem zupełnie, bo wydawały mi się tylko formalnością. Czerwona lampka zapaliła się w głowie w sobotę, kiedy na Gazeta.pl pojawił się tekst zatytułowany Największe od 10 lat demonstracje w Iranie. Eksperci: to chwilowe. Wtedy pomyślałem, że skoro eksperci twierdzą, że to chwilowe, to pewnie będzie niezła jatka.

W niedzielę podglądałem, co dzieje się na tradycyjnych portalach informacyjnych, ale w poniedziałek rano stwierdziłem, że zobaczę też, co z tej okazji produkują użytkownicy Twittera. Na search.twitter.com wpisałem „Iran” i… dałem się wciągnąć. Każda sekunda to kilka komentarzy, natłok niemożliwy do opanowania. Można odświeżać i czytać bez przerwy. Wśród tysięcy osób – kilku Irańczyków. Wrzucają zdjęcia z Teheranu, piszą na bieżąco, co dzieje się na miejscu. Reszta czyta i komentuje.

Porwała mnie nie tyle moc informacyjna Twittera, co – tłum. Oczywiście, z całości można wyciągnąć tych kilka osób podających świeże informacje i zdjęcia bezpośrednio z Iranu, do tego dorzucić tych kilku, którzy wrzucają linki do tekstów i fotografii znalezionych w sieci i czytać tylko materiały posiadające wartość merytoryczną. Ale sedno Twittera, to co tak wciąga to – ładunek emocjonalny. Stąd pewnie takie komentarze jak: amazing… is it history if you see it live? ||| Twitter stream is a great lesson in history-politics-religion-technology-journalism-activism & SOCIAL SOLIDARITY!! ||| Don’t take yourself out of this history making moment. Stay online for freedom loving Iranians. ||| Feels like I’m observing history as it is being written ||| „Can the tweet be mightier than the sword?” – Nicholas Kristoff.

Młodzi Irańczycy, którzy przez Twittera informowali (informują!) świat, co się w Teheranie dzieje, widzieli ogromne zainteresowanie i bez przerwy wyrażane poparcie dla ich sprawy (dla tagu #iranelection było to kilka tysięcy TPH, czyli tweets per hour). Do tego, użytkownicy Twittera angażowali się w demonstrowanie poparcia (nowego znaczenia nabrało hasło go green); w krytykowanie CNN; w wywieranie presji na administratorów Twittera, by przesunęli oni termin przerwy technicznej; w tworzenie dla Irańczyków serwerów proxy, by mogli obchodzić blokady; w pomoc w ukrywaniu użytkowników Twittera z Iranu, żeby irańskim służbom trudniej było ich znaleźć; w informowaniu o sprawie na blogach, serwisach społecznościowych; w przekazywaniu informacji Irańczykom o udzielaniu pierwszej pomocy, itd. W międzyczasie rządowe komputery i witryny były – często skutecznie – atakowane. Do rachunku doliczyć trzeba również rozmaite inicjatywy, jak na przykład pomysł masowego pisania do Baracka Obamy, by wymusić na nim jakąś akcję (z perspektywy historycznej brzmi to dosyć komicznie, ale pamiętać trzeba, że racjonalne myślenie w tłumie zastępowane jest przez działania spontaniczne i raczej nieprzemyślane), czy organizowanie protestów w swoich krajach (Demo in BERLIN 16.06.2009, 19 Uhr ab Adenauerplatz richtung Wittenbergplatz (ab 23:00 Lichterkette) itd., itp. Obecnie nikt nie czuje się bezsilny. Hasło One Person = One Broadcaster dosyć dobrze wyraża poczucie potęgi twitterowców.

W poniedziałek sytuacja na Twitterze była jeszcze w miarę prosta. Wiadomości dostarczali Irańczycy, a reszta komentowała i demonstrowała swoje poparcie. Jednak już wczoraj wieczorem (w poniedziałek) pojawiły się osoby – mówiło się o agentach irańskich i zwolennikach Mahmuda Ahmadineżada – dezorganizujące i starające się rozbić internetowy tłum. Po pierwsze powstał problem z ukryciem tożsamości Irańczyków informujących o wydarzeniach w ich kraju, a po drugie – sprawa odróżnienia swoich od obcych (We know Iranian gov has at least some agents on #Iranelection – some have been identified, trying to mislead ||| #IranElection NOT blocked. Disinformation spread by IR govt agents. ||| So many idiots and secret agents there. We have a great informational cyberwar now ||| Be aware that disinformation has begun and security forces are monitoring #IranElection feed. ||| BE CAREFUL WHAT YOU RETWEET. PEOPLE LIKE OBAMASPY ARE GOVERNMENT OPERATIVES WHO ARE SPREADING DISINFORMATION).

Jak rozbija się twitterowy tłum? Ponieważ ludzie czytają komentarze opatrzone tagami (jak na przykład #iranelection), należy rozmnożyć tagi, tak by różni ludzie czytali i pisali z użyciem różnych tagów. Jak to osiągnąć? Trzeba puścić plotkę, że tag #iranelection – pomijam tutaj wszystkie kwestie techniczne – jest blokowany w Iranie (a więc Irańczycy nie mogą z niego korzystać) i podawać różne tagi, pod jakimi pojawiają się świeże informacje. Ci, którzy uwierzą – rozproszą się przechodząc do lektury w ramach innych tagów, a w ten sposób cała akcja straci swój impet.

Jak odciąga się uwagę od wydarzeń w Iranie? Tworząc tematy zastępcze. Nie muszą być prawdziwe. Od wczoraj pojawiły się już informacje o ataku Korei Północnej na Południową, o śmierci królowej Elżbiety II, o zamachu bombowym w Londynie, itd.

Jak deorganizuje się działania podejmowane przez użytkowników Internetu? Weźmy jako przykład apele o włamywanie się na rządowe strony. Co zrobić, kiedy na Twitterze pojawia się informacja, że ruch ze stron rządowych został przekierowany na strony opozycji (i w efekcie opozycja atakuje sama siebie, a nie strony rządowe)? Włamywać się dalej, czy przestać?

Jak wpływa się na strajki mające miejsce w Teheranie? Jeśli Irańczycy wykorzystują Twittera jako źródło informacji o tym, co dzieje się w szerszej perspektywie, jak zareagują na wiadomość, że w stronę Teheranu zbliża się armia (RT From Iran: CONFIRMED!! Army moving into Tehran against protesters! PLZ RT! URGENT!)? Poważna sprawa, można się wystraszyć. Tak samo można się wystraszyć aresztowania, jeśli uda się rozpuścić plotkę, że aresztowanym robi się „straszne rzeczy” (student telling me of the terrible things Gov officers did to them when under arrest. I’m crying). A może to wszystko prawda? Może faktycznie armia się zbliża, a ludziom w aresztach robi się straszne rzeczy?

Przez ostatnie dwa dni można by napisać małą historię propagandy. Najpierw wierzono na słowo, teraz jest etap wiary w siłę i prawdomówność fotografii (confirmation only with photographs! fuck off the rumors). Co będzie dalej – zobaczymy.

Tak czy inaczej, nawet najbardziej zorientowani nie są już w stanie powiedzieć, co jest prawdą, a co nie. Nikomu to jednak nie przeszkadza. A wręcz przeciwnie – taka sytuacja wymaga radykalizacji stanowiska, bezwarunkowego uwierzenia w coś i wzmożenia podejmowanych działań, co z kolei sprzyja dalszemu napędzaniu się „internetowej rewolucji”. Życzę powodzenia (i kibicuję) tym, którym grożą – co najmniej – razy pałkami. A tym wszystkim, zaangażowanym zdalnie – żeby za kilka dni nie mieli potężnego kaca (zdalno-moralnego).

3 myśli na temat “Rewolucja internetowa

Dodaj komentarz